Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stało się nic takiego, czegoby nie można było przebaczyć młodej dziewczynie. Wiedziała to przecież doskonale sama.
— Przyjdzie do tego samego przekonania, gdy jeno ochłonie z pierwszego strachu! — powiedział spokojnym tonem, a miał na myśli rozsądek praktyczny i instynkt samozachowawczy, których to rzeczy nie zalecał nigdy oficjalnie parafjanom swym, adresując ich w takich razach zazwyczaj wprost do Boga.
Rodzice nie słuchali już jego słów. Siedzieli milcząc, zdrętwiali i gapili się nań bezmyślnie. Gdy jednak wstał, zabierając się do odejścia, Soeren poruszył się niespokojnie i spytał:
— Możeby się ksiądz pastor napił piwa? Leć Marjanno, i przynieś!
Pastor zdziwiony wielce propozycją, odmówił, uścisnął im serdecznie ręce i powiedział, że niezadługo wróci. Potem odszedł pospiesznie.
Nie miał już zgoła nadziei, by Greta żyła. Jako pasterz i kierownik duchowny gminy, przekonał się nieraz już z wielką boleścią, że ludność Jutlandji posiada nader małą odporność na pokusę samobójstwa. Tak było, ale czemu się tak działo, nie mógł sobie w żaden sposób wyjaśnić. Z pozoru tak rzeźwy, prosty, wesoły lud duński, którego życie płynie równo i spokojnie, oswoił się z samobójstwem do tego stopnia, że weszło ono na porządek dzienny. Tej dziwnej zagadki duchowej nie mógł rozwiązać, mimo że starał się ją od lat całych przeniknąć. Nawet w tej oto małej parafji, gdzie panował względny dobrobyt i nikt w znaczeniu dosłownem nie cierpiał nędzy, zaś większość żyła w dostatkach, nieraz nawet posiadając więcej niż trzeba, nawet i tu nic było niemal domu bez jakiegoś ciemnego