Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zostaje pierwiastek osobisty. Każdy fakt, znany z góry, ogranicza ciasnym kręgiem wyobraźnię i wywiera na myślenie ten sam skutek co kreska, uczyniona kredą poprzez szyję kury. Poprostu obezwładnia ją... prawda? Przytem dziś mamy ostatki, dziś ostatni dzień karnawału, przeto wszyscy jesteśmy niejako obowiązani występować w maskach. Srogie prawa codziennego życia są na krótki, szczęsny moment zawieszone! Czyż nie mam racji?
— Oczywiście... oczywiście! — odparł Arnold z uśmiechem zakłopotania — Uszanuję pańską wolę! Ale musimy pana przecież jakoś nazywać, konieczny jest bodaj jakiś tytuł...
— Ano... więc proszę mnie zwać naprzykład... Księciem Karnawałem!
Obej roześmiali się wesoło, a Arnold czuł, że śmieje się wbrew własnej woli. Doznawał ciągle dziwnego niepokoju, a jednocześnie krępowała go dotkliwie niezaprzeczalna wyższość towarzyska niezwykłego gościa.
Słyszał przytem, jak Ema przestawia w sąsiednim pokoju różne przedmioty. Przez niedomknięte drzwi zauważył, że zaświeciła lampę, otwarła fortepian i poustawiała wokół stołu fotele. Nagle stanęła w progu, przybrana w bronzową, niedzielną suknię z szarfą przez piersi.
Od pierwszego wejrzenia pewny był, że słyszała znaczną część rozmowy. Mimo, że przybyły zerwał się i skłonił przed nią z wielkiem ugrzecznieniem i przybrał wyraz twarzy świadczący, że jest zachwycony jej pięknością, stała w drzwiach bez ruchu, odpowiadając na powitanie bardzo jeno chłodnem i powściągliwem skinieniem głowy. Jednocześnie spojrzenie, jakie po-