Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mijały godziny. Anna-Marja błagała gasnącemi oczyma daremnie o błysk bodaj ostatni miłości, czy chociażby o przebaczenie. Ujął na koniec tę dłoń, pochylił się nad leżącą i znieruchomiał w tej pozie. A gdy tak siedział sino szary, wyczerpany, zdawało się, że i on skona lada chwila.
Ulica ożywiła się znowu. Ludzie wracali z iluminacji, rozmawiając z zapałem o kulach świetlnych, rakietach i lampjonach.
Oddech Anny-Marji stał się niewyczuwalnym. Powieki zapadły. Usta rozwarły się.
Gdy majorowa weszła z lekarzem około północy do sypialni, Anna-Marja była już trupem.