Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Burmistrz sapnął wzgardliwie przez nos. Żal mu było teraz, że zezwolił na przyjazd córki. Zbyteczną była zaprawdę znajomość z przezacną cioteczką. Przytem nie mogło być mowy o zaniedbywaniu obowiązków szkolnych.
Położył przed sobą ćwiartkę papieru listowego, by zaraz odpisać, gdy nagle wpadła do gabinetu mamzel Mogensen blada, przerażona i widocznie na poły jeno przytomna, gdyż... o dziwo... po raz pierwszy w życiu zapomniała zapukać.
Prosiła, by zaraz przyszedł, gdyż... jaśnie pani., się tak nagle pogorszyło, że zdaje się, kona.
Burmistrz przeraził się również w pierwszej chwili. Ale po drodze do sypialni żony przypomniał sobie, że Anna-Marja raz już napędziła mu bez powodu takiego samego strachu. Chodziło oto, by jej zawezwać Bjerringa. Dzisiaj znajdował się właśnie doktor w pewnym domu na przyjęciu, gdzie była również niejaka pani Grabbe, którą interesował się podobno na serjo. Otóż ten fakt musiał zaniepokoić Annę-Marję.
Gdy jednak znalazł się w pokoju chorej, przekonał się, że było naprawdę źle.
Anna-Marja leżała z niewidzącemi nic, szeroko rozwartemi oczyma i rzęziła głucho. Kurcz śmiertelny ścisnął jej gardło... dusiła się. Pochylona nad nią siostra trzymała jej drżące ręce. Całe łóżko trzęsło się od drgawek chorej.
— Czy posłano po lekarza? — spytał mamzel Mogensen, stojącą pośrodku pokoju ze złożonemi rękami.
— Tak! Pobiegł Krystjan!