Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strzegł Annę-Marję ze zwitkiem nut, wyglądającym z zarękawka. Zdziwił się, gdyż brakło co najmniej godziny do pory, kiedy udawała się na lekcję śpiewu, a mimo to spieszno jej było bardzo. Zauważył ponadto, że ma nowy kapelusz na głowie, chociaż pochmurno było i zbierało się na deszcz.
Zapłacił, wybiegł i szedł za nią w pewnej odległości, kryjąc się pośród tłumu ulicznego. Doszedłszy do ulicy Frederiksberskiej, spojrzała na zegar w oknie zegarmistrza i zwolniła kroku. Za moment zjawiła się tuż przed nią, po tej samej stronie ulicy wysmukła postać jasnowłosego Lundinga. Pozdrowił ją z uśmiechem i mimo że udała pośpiech, zatrzymał ją. Przez kilka minut stali, rozmawiając żywo. Anna-Marja była zarumieniona, ale trzymała się zdała, każdej chwili gotowa do ucieczki.
W tym momencie rozpamiętywań przyszło mu do głowy, że Anna-Marja powiedziała mu iż spotkała raz na ulicy Lundinga i wyraziła przy tej sposobności, z chytrością, którą dopiero teraz zrozumiał wielkie zdumienie, że Lunding może o tak wczesnej porze kończyć urzędowanie. Nie podejrzewając niczego, zawiadomił ją, że Lunding narazie pełni inne funkcje prawnicze i wychodki z sądu prędzej.
Postanowił jednak narazie nie przedsiębrać żadnych kroków. Nie mógł się zdobyć by o tem mówić, że zaś Lunding wniósł właśnie prośbę o urlop dla wyjazdu za granicę, umyślił zaczekać.
W kilka tygodni potem siedzieli pewnego wieczoru w teatrze, w łoży balkonowej, mając przed oczyma cały, doszczętnie wyprzedany parkiet. Podczas pierwszego zaraz aktu zauważył, że Anna-Marja zaczyna ruszać się niespokojnie i raz po raz zwraca lor-