Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę tak nie mówić. Nikt przeniknąć zamiarów boskich nie może. Dużo tajnych dróg wiedzie do nieba. Często Pan naciska nas dłonią swą, byśmy zrzucili brzemię tego marnego świata. Winniśmy mu tedy wdzięczność za cierpienia. Pamiętaj pani, że każda bezsenna noc zbliża cię do Boga.
— Czuję to dobrze i to jest cała moja pociecha!
— Byłem dziś u rzeźnika Andersena. Wiadomo pani, że chorował przez całą zimę. Mało było nadziei, bowiem miał raka. Dziś właśnie zasnął w Panu.
— Andersen zmarł? Anna-Marja uniosła się na łokciu i wbiła w pastora spojrzenie szeroko otwartych oczu.
— Tak... i jakże śliczną miał śmierć? Można o nim śmiało powiedzieć, że cierpienie stało mu się odrodzeniem. Przed chorobą nigdy nie przystępował do Stołu Pańskiego i długo trzeba było pukać zanim dusza jego otwarła się żalowi za grzechy i skrusze. Ale w czasach ostatnich całem sercem zwrócił się do Boga. Zostałem doń wezwany dziś rano o siódmej, zaniosłem mu święty wijatyk i mogę wyznać, że nigdy, żadnemu człowiekowi z większą pewnością nie rzekłem: Synu, przebaczone są ci winy twoje. W kilka minut potem zasnął błogo z Krwią i Ciałem Pańskiem na ustach.
Anna-Marja zamknęła oczy. Każdy fakt śmierci wprawiał ją w nerwowe drżenie.
— Księże pastorze, — powiedziała — chciałabym się przysposobić do podróży ostatniej!
— Doskonale, droga pani, — odparł — w tym celu właśnie przybyłem...
Majorowa wyszła do bawialni, stanęła przy oknie i zaczęła nerwowo bębnić palcami po desce okiennej. Piersi jej falowały gwałtownem wzburzeniem. Drzwi