Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie mogę zgoła pojąć jak obchodzicie się bez odpowiedniego towarzystwa... — zaczęła majorowa — W Kopenhadze bywali u was koledzy twego męża. Sama pisałaś mi o jednym z nich... jakże się zwał... acha... radca Lunding... miał to być człowiek niezwykły...
— O, tak... był niezrównany! — zawołała chora pospiesznie — Niestety okazało się, że to zły człowiek. Mąż zawsze zresztą wątpił o jego charakterze. Potem nastąpiła głośna afera z pewną mężatką i... w czasach ostatnich nie utrzymywaliśmy z nim stosunków.
Majorowa patrzyła podejrzliwie na siostrę, a instynkt mówił jej, że trafiła na trop tajemniczy. Nie miała jednak odwagi iść zaraz owym śladem. Zakłopotana nieco i strwożona przerwała śledztwo.
— Może ci za chłodno? — spytała — Zamknę okno!
— Proszę... zamknij. To ptaszysko drze się tak szkaradnie...
Rozmowa zeszła na stosunki stołeczne, oraz na Ingrid, która miała przyjechać ze względu na wizytę ciotki.
— Cieszę się bardzo, że ją zobaczę! — powiedziała majorowa — Musi ci jej bardzo brakować... nieprawdaż?
— Strasznie mi tęskno! — wyjękła z trudem Anna-Marja, łzy napłynęły jej do oczu, a usta zadrgały boleśnie.
— Czyżby nie lepiej było i dla was i dla Ingrid, by się kształciła na miejscu? Może nauka nie byłaby tak świetna, ale mogłaby narazie od biedy wystarczyć.. Jakże sobie radzą inne rodziny... czyż naprzykład Bergmanowa wysyła swe dzieci na pensje?