Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszyscy czuli się poniekąd niepewnymi w stosunkach z nim i różnie o nim mówiono. Jednogłośnie uznawano go jednak za człowieka niezwykłego i doskonałego urzędnika. Obywatele szczycili się nim nawet w gruncie rzeczy, przyznając, że wraz z żoną stanowi prawdziwą chlubę miasta.
Kiedy pani Hoeck była jeszcze zdrowa i ukazywali się oboje w głównej ulicy, czy w parku miejskim, prowadząc za rączkę swą pięknie ubraną córeczkę, było to prawdziwie miłem wydarzeniem dla wszystkich, tkwiących w domach i obserwujących spacerowiczów w małych ukośnie, ustawionych lusterkach okiennych, zwanych „judaszami“. Burmistrz był smukły, wysoko nosił głowę, miał ciemną twarz, a niemal białe włosy. Wszystko to, razem z pięknie przystrzyżoną brodą, wyglądało wykwintnie i dostojnie. Piękność pani burmistrzowej podziwiano ogólnie, a wszystkie kobiety jej zazdrościły.
Inny jeszcze istniał powód, dla którego miasteczko dumne było ze swego burmistrza.
Oto pan Hoeck był swego czasu sędzią śledczym w Kopenhadze i pozyskał sobie sławę najbystrzejszego urzędnika w kraju, a nawet najzdolniejszego prawnika wogóle. Nosił tytuł doktora praw, co się zaliczało do rzadkości wówczas i nie ulegało kwestji, że zajmie niebawem fotel sędziowski w najwyższym trybunale. Naraz, właśnie kiedy przyszła nań kolej przywdziania purpurowej togi, ku ogólnemu zdziwieniu zrezygnował z wszystkiego i, przeniósłszy się do małego, jutlandzkiego miasteczka, został burmistrzem.
Dał on do zrozumienia bliższym znajomym, że uczynił ofiarę dla żony, która tęskniła do okolic, gdzie