Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że poświęci honor i stanowisko i będzie milczał aż do czasu, kiedy znajdzie schronienie.
Potrząsnęła głową przecząco i odparła, że nie chce korzystać z jego wspaniałomyślności. Gdyby chciała ujść karzącej t. zw. „sprawiedliwości“ mogła to była uczynić dawno i nader łatwo. Oświadczyła, że przeciwnie chce ponieść „sprawiedliwą“ karę. W więzieniu będzie rozmyślała z lubością nad trlumfalnem wkroczeniem do Sofiehoej pana dyrektora Brandta, pana mecenasa Sandberga, oraz całej bandy opryszków. Cieszyła ją myśl o bankietach i ucztach, jakie szubrawcy i oszuści wyprawiać sobie tu będą, jak bezwstyd i bestjalstwo będzie triumfowało, aż do chwili, kiedy koryto się opróżni, a szczury i myszy zjedzą odpadki.
Urzędnik patrzył osłupiałym wzrokiem i słuchał, nie wierząc uszom. Ale ona zadzwoniła na garderobianę, wydała ostatnie zlecenia i niebawem opuściła Sofiehoej, jako aresztantka.
Przez dni następne wszystkie pisma pełne były artykułów, kreślących w wymownych słowach jej zbrodnie. Przedstawiono ją, jako potwora w ludzkiej postaci.
Jeden tylko naczelnik wydziału bezpieczeństwa publicznego brał ją w obronę i pewnego dnia, w klubie, po czwartej szklance grogu oświadczył, że właśnie niezmierne poczucie sprawiedliwości stało się zgubą pani Engelstoft. Ponadto powiedział, że ludzi, w których towarzystwie będzie odtąd żyła pani Engelstoft, uważa za najszlachetniejszych, albowiem przyznają się oni przynajmniej do tego, że są zbrodniarzami, czego spodziewać się po szanownych kolegach klubowych nie sposób.