Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Musisz się opanować, Estero! — powiedziała — Przecież nie jesteś już dzieckiem. Dość mam twego próżnowania, prowadzi ono tylko do głupstw i choroby, myślałam nad tem i postanowiłam, że będziesz mi pomagała w zarządzie majątku. Trzeba się zawczasu oswoić z tem co cię czeka. Ale o tem, potem. Teraz obetrzyj oczy i staraj się być mi pociechą, nie zaś strapieniem.
Pocałowała ją w czoło i odeszła. Całe poobiedzie spędziła nad stosami rachunków i obliczeń, a zajęcie to nie pozwoliło jej myśli błąkać się po manowcach. Uspokoiła się wreszcie, zawezwała rządcę, karbowego i sekretarza, konferowała z nimi przez kilka godzin, kreśląc plany i wydając rozkazy.
Potem opuściły ją jednak siły i gdy wyszedł ostatni z funkcjonarjuszów, zapadła w śmiertelny jakiś bezruch, tracąc niemal świadomość, jak się to stało w powrotnej drodze z sądu. Dowlókłszy się z wysiłkiem do fotelu przy oknie, przesiedziała, szarą godzinę i część wieczoru w półśnie, poprzez który snuły się wizje brudnych ścian soli sądowej i fragmentów strasznych scen, jakie tam przeżyła.
Nie mogła pojąć, że to dzisiaj rano dopiero wsiadła, do powozu, udając się do miasta. Od czasu tego, zda się, minęły lata całe. Ileż przeżyła duchowych mąki Gdyby wypadło raz jeszcze przetrwać dzień dzisiejszy, zaprawdę, odebrałaby sobie raczej życie. Było jej ono i tak jeno udręką nieustanną, piekłem istnem, żyła wyłącznie dla swej słabej, bezbronnej córki.
W pierwszej linji pragnęła usunąć z drogi onego obłudnego klechę. Inaczej straci nietylko Esterę, ale i to, co zdołała zgromadzić wciągu dwudziestu lat ciężkiej pracy, wpadnie w szpony tego obcego człowieka.