Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiernych, że Bóg podarował mu pieniądze na drogę. Towarzystwo Misyjne otrzymało list anonimowy. Jakaż szkoda tego młodzieńca! Tak mu jest dobrze w ojczyźnie, wszyscy go lubią, a tu naraz jedzie na koniec świata poto, by się dać zamordować i pożreć dzikim Chińczykom.
Estera połknęła kilka kawałków, potem zaś odsunęła tacę oświadczając, że nie może i nie chce już jeść. Mamzel Andersen znała już ten ton i wiedziała, że teraz nie pomoże żadne namawianie. Estera była łagodna i zasadniczo potulna, miewała jednak jako córka „ropuchy“ chwile, w których opanowywał ją djabeł.
Dziewczyna wdziała jasno-popielaty płaszczyk i udała się do parku. Mimo, że straciła nadzieję by kapelan przybył, stała długo przed lustrem w przedpokoju, układając na skroniach włosy, wymykające się z pod kraciastej czapeczki. Wiedziała, że jej w niej do twarzy, bo zauważyła to w oczach młodego człowieka, kiedy na nią patrzył przed tygodniem długo i przenikliwie.
Przed odejściem natarła sobie mocno policzki dłońmi, gdyż zauważyła, iż są bardzo blade.
Słońce świeciło, mimo to jednak podniosła kołnierz płaszcza i zagłębiła ręce w kieszeniach, zaś łokcie drżały jej wstrząsane dreszczem.
Z drzew spadły ostatnie liście. Mróz nocny pozbawił je szaty, mimo że jeszcze przed paru dniami połyskały przepychem jesiennych barw. Ptaki pierzchły. Patrząc na puste gniazda w nagich koronach, Estera uczuła się bardziej jeszcze opuszczoną. Nie odleciały jeno czarne szpaki, ale nie siedziały na gałęziach i nie śpiewały jak w lecie. Niby szczury biegały po pokrytej