Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bardzo ciekawskich, gdyż była osłonięta gęstym, czarnym, wdowim welonem. Podeszła do powozu w towarzystwie mamzel Andersen i garderobianej, a Jöns oddał batem z kozła należne honory.
Estera śledziła odjazd matki z pierwszego piętra. Stała skryta za firanką, a gdy powóz odjechał, jej blado-szafirowe oczy napełniły się łzami. Bała się o matkę. Ostatniej nocy znowu słyszała, że chodzi po pokoju i widziała w lustrze, że otwiera skrytkę i czyta złowieszczy papier w żółtej kopercie. Przez cały ranek matka była dziwnie roztargniona, wyglądała na chorą i postarzała się znacznie.
Zjawiła się mamzel Andersen, by poprawić w piecu. Matka zabroniła Esterze zadawać się ze służbą, a zwłaszcza ze starą panną służącą, oskarżając ją o to, że podsłuchuje i kłamie. Mimo to Estera przystąpiła wprost do niej i spytała co się stało.
Mamzel Andersen wzdrygnęła się.
— Co się stało?... Nie rozumiem...
— Czemu dziś wszyscy tak dziwnie wyglądacie? Czemużto mama pojechała? Czy miała sprawunki w mieście?
— Tak... zdaje mi się... jaśnie pani miała jakiś interes...
— Dobrze, ale cóż mieć może mama za interes w policji? Na nic się nieprzyda kryć, mamzel Andersen. Słyszałam rano jak Anna i Maren rozmawiały o tem... Czy ktoś się dopuścił kradzieży?
— Cóż znaczy panienko gadanina głupich dziewcząt?
— Dlaczegóż mi tedy nie chcesz powiedzieć, mamzel Andersen, o co idzie?