Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wskazał ręką na jednego z ajentów policyjnych, niskiego bruneta, szczupłego i niezmiernie ruchliwego. Mógł on liczyć dwadzieścia kilka lat. Miał twarz i wygląd dziecka ulicy, gamena.
Agent potwierdził oświadczeuie rządcy domu.
— To dziwne — zauważył prokurator. — Samobójcy ze sfery cokolwiek inteligentniejszej, zwykle zostawiają parę słów, wyjaśniających w ten lub inny sposób powody samobójstwa... Mają oni zawsze coś do powiedzenia światu, który opuszczają na zawsze.
Tymczem ajenci zajęli się pilnie przeglądaniem mieszkania. Przeszukiwali szafę i pościel, zaglądali do wszystkich kątów, wybierali różne drobne przedmioty. Największą ruchliwością odznaczał się ów mały ajent ruchliwy, jak żywe srebro. Twarz jego nie wyrażała jednak zadowolenia; dotąd nie znaleziono nic poważniejszego, nic coby dorzucało jaki nowy szczegół do sprawy, coś wyjaśniło i tłumaczyło.
Z początku urzędnicy pilnie uważali na poszukiwania, po kilku chwilach jednak, nie widząc nic ciekawego, stanęli w jednym z rogów izdebki i zapytywali o różne szczegóły rządcę.
— Jakie życie prowadził zmarły Halberson? — pytał sędzia śledczy.
— Nadzwyczaj spokojnie. Wychodził i przychodził o jednej godzinie, wieczorem chodził na spacer, nikogo u siebie nie przyjmował.