Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/481

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc, wiedząc, że niema innego wyjścia, dziś poczyniłem już odpowiednie kroki. W kasie, jutro rano, oprócz obecnie tam leżących sześćdziesięciu tysięcy, znajdzie się jeszcze dwakroć. O trzeciej będę, jak się umówiliśmy, na zebraniu „naszych“, o szóstej wieczorem kasa znajdzie się w mojej kieszeni, a o dziewiątej kurjer wiedeński uniesie nas ku granicy. Rano będziemy mieli Sosnowice za plecami.
Pan Joachim z przyjemnością spoglądał na pana Natana, którego oczy błyszczały w tej chwili, jak dwa karbunkuły.
— Lubię cię takim — rzekł po chwili. — Ta energja wróży nam powodzenie. Powiedz mi jednak, w jaki sposób dostaniesz się do kasy?
— O, to drobnostka. Od czasu wypadku ja właściwie trzymam kasę... przy pomocy tego blondyna... wiesz... pana Henryka. Nie to mnie bynajmniej niepokoi.
— A więc i ten słoneczny obraz posiada niepokojące plamy? Jakie?
Pan Natan przeciągnął ręką po czole, przez które przeszła chmura.
— O, plam jest aż zanadto. Pierwsza to zebranie o trzeciej. Jest ono dla mnie zupełną zagadką!... Co tam będzie? Czy stamtąd nie uderzy jaki nowy grom? Czego chcą „nasi“? Wszystkiego się można spodziewać.
— Czyby nie było lepiej nie chodzić tam?
— Nie, nie! — protestował pan Natan. — W grze