Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Josek“ z tej wycieczki w oddalone strony skierował się wprost do biura. Była już blisko dziewiąta, kiedy wchodził do wspaniałych salonów firmy „Ejteles i Sp.“. Pierwszy zasiadł on do swego biurka i zabrał się do pracy. Kolejno przybywali inni pracujący, zapełniały się wysokie salony firmy, rozpoczynał się normalny bieg machiny. „Josek“ nie odrywał oczu od swej pracy, nie zamieniał z nikim przywitań, ani uścisków dłoni. Pracował. Pióro jego poruszało się z nadzwyczajną szybkością.
Interesy w biurze szły zwykłym biegiem aż do dwunastej. Około tego czasu wpadł z giełdy pan Natan Lurje. Ci, którzy go znali bliżej, mogli zauważyć, pomimo zewnętrznego spokoju i swobody, że był czemś zaniepokojony. Przebiegł szybko przez pokój, w którym pracował między innymi „Josek“, i skierował się do kasy. Kantorzysta, na widok zwierzchnika, pierwszy dopiero raz od rana podniósł się z krzesła. Wyprostował się, jakgdyby pchnięty sprężyną automat, i ośmielił się usiąść na krześle dopiero wtenczas, kiedy pan Natan skinął ręką.
Gdyby jednak kto zajrzał w głąb oczu kantorzysty, widziałby, jak przez tę jedną, krótką chwilę wzrok jego strzelił wejrzeniem, pełnem niewymownego szyderstwa, niemal naigrawania.
Od chwili przybycia pana Natana w biurze rozpoczął się jakiś ożywiony gorączkowy ruch. Odbierano i posyłano depesze i listy, biegano,