Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał zawsze „grajbery“. Zwykłą „grandą“ (kradzieżą) pogardzał. To też jego towarzysze, wiedzący zresztą o wyprawach „Czerwonego Janka“ niewiele więcej, niż policja, przypisywali mu chętnie wszystkie mniej jasne wypadki w Warszawie i nawet okolicy, w których się lała krew.
Jakkolwiekbądź, „Czerwony Janek“ umiał się tak urządzać, że przez dwa lata blisko ani razu nie dostał się do ciupy, padały nań niekiedy podejrzenia, ajenci zwracali na niego uwagę, ale jakoś wszystko przechodziło.
Pewnego ranka cała Warszawa, a nawet światek „nadwiślańskich andrusów“ został zaalarmowany. Opowiadano o strasznem zabójstwie, spełnionem na Tamce. Tuż nad brzegiem Wisły znaleziono wielką kałużę krwi, widocznie ślady walki i wielki młot, stanowiący narzędzie zbrodni. Ślady prowadziły do Wisły...
Wkrótce sprawdzono, że zbrodnia w samej rzeczy została spełniona. Ciało ofiary zostało wyłowione z rzeki o parę mil za Warszawą. Niewątpliwie zbrodnia była następstwem zemsty prywatnej, która obrała sobie za narzędzie jednego z opryszków warszawskich. Była to zresztą pod wielu względami tajemnicza, niewyjaśniona sprawa.
Tym razem „andrusy“ niemal głośno wymieniali „Czerwonego Janka“, jako przypuszczalnego sprawcę zbrodniczego czynu.
Ajenci policyjni znaleźli się też na jego tropie, poczęto go obserwować, śledzić. Raz do-