Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czniej jednak głos jego nie wydostawał się na zewnątrz przez grube mury.
Zbliżył się do bramy.
Ostatnim wysiłkiem uderzał w nią pięściami i całem ciałem. Z wściekłością wstrząsał potężną zaporę. Zagłębiał dłuto w drzewie.
Wszystko napróżno...
Wściekłość go ogarniała. Czuł że siły go odbiegają coraz bardziej. Chwilami nasłuchiwał. Wszędzie panowało milczenie. Z otworu nie słychać było żadnego szmeru.
To jeszcze bardziej drażniło jego naprężone nerwy; ta cisza zdawała mu się wróżyć coś niedobrego.
Spoglądał dokoła. W coraz bardziej rozświetlającym się półmroku ujrzał dwie galeryjki, obiegające dokoła śpichrz, jedną na wysokości pierwszego piętra, drugą tuż pod otworami, dającymi światło. Na galeryjkach rozstawione były mniejsze paczki. Na pierwszą z nich prowadziły schody, wyżej szła drabina.
— Znalazłem! — zawołał do siebie, Fryga“.
W dwie minuty znajdował się na wysokości pierwszej galerji.
Ściągnął już ręce ku drabince, prowadzącej na drugą galerję, gdy wtem uwagę jego zwrócił cichy szmer. Odwrócił głowę.
To, co ujrzał, zmroziło krew w jego żyłach.
W oddalonym kącie śpichrza, z maleńkich drzwiczek, których istnienia nigdyby nie przypusz-