Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najwidoczniej tedy krążył ciągle dokoła i wracał do tego samego miejsca, skąd wyszedł.
— A to osioł ze mnie! — zawołał ajent, jak zwykle, nie żałujący dla siebie dość ubliżających epitetów.
Trzeba było zmienić system. „Fryga“ nie namyślał się długo. Postanowił kierować się za ciągle doń dochodzącym szmerem.
Niedługo jednak przekonał się, że nie jest to wcale łatwe.
Idąc za szmerem, trzeba się było przeciskać pomiędzy pakami, usuwać je. Ajent coraz bardziej czuł zmęczenie. Zaczynał mieć gorączkę. Stłuczenia i starcia na ciele, oraz ranka na kolanie paliły go dotkliwie. Uczuwał pragnienie.
Od czasu do czasu odpoczywał.
— To trudno, mój kochanku! — mówił sam do siebie — żeby złapać takie grube ryby, trzeba się trochę pomęczyć.
Trwało to, nie wiedział już, jak długo. W każdym razie parę godzin. Zdawało mu się, że to się nigdy nie skończy. Chwilami tracił niemal przytomność. Zdawało się mu, że znajduje się w cichej izdebce na Starem-Mieście, obok Karolci, że tam, nad komodą, świeci lampka przed obrazem Matki Boskiej... Po chwili dopiero przebudził się.
Głowa mu strasznie ciężyła. W oczach czuł gorąco.
Pomimo to, powtarzał ciągle:
— Trzeba iść naprzód!