Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pan Stiefel jest już u siebie?
— Jest i nawet w tej chwili pytał się o pana — rzekł pucołowaty blondyn.
— Poprosić go — rzekł z pośpiechem p. Abraham.
Za chwilę wysoki młody człowiek przechodził przez biuro, kierując się ku gabinetowi właściciela „kantoru“. Przy świetle lamp, które przed chwilą zapalono na biurkach, poznajemy w nim naszego dobrego znajomego — „Joska“. Rzeczywiste jego nazwisko, bo winniśmy je wreszcie oznajmić czytelnikowi, jest Józef Stiefel i tak go zameldowano. Mieszka on jako kawaler u dalekiego swego kuzyna p. Abrahama Meinera. „Josek“, jak już wspominaliśmy, to tylko jego biurowe przezwisko.
Józef Stiefel, czyli “Josek“, wszedł do elegancko umeblowanego gabinetu swego kuzyna. Ten, choć znacznie starszy od przybyłego i nawet względnie wyżej w hierachii społecznej postawiony, na jego widok z widocznem uszanowaniem zerwał się z fotelu i na gwałt chciał go w nim usadzić. „Josek“ skinął tylko ręką i usiadł skromnie na brzeżku krzesła, stojącego z boku biurka.
— Nie potrzeba — rzekł.
— Ależ panie Stiefel... — prosił właściciel „kantoru“.
— Mów mi „ty“. Zawsze cię o to proszę. Może kto słyszeć... Miałeś do mnie jakiś interes?
— Tak, w samej rzeczy.
— A więc słucham.