Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chociaż człowiek jeszcze młody, ma już pieniądze i jest, chwała Bogu, szanowany.
Nie można powiedzieć, ażeby się p. Abraham urodził na stopniach tronu — bynajmniej! Jego matka była śledziarką, która dała Abramkowi wykształcenie o tyle niedostateczne, że — jak twierdzili bliżej wtajemniczeni — właściciel „kantoru“ umiał się zaledwie podpisać, zaś ani czytać pisanego, ani pisać nie potrafił. Ale to pewno była potwarz. Bo trzeba było tylko zobaczyć naszego p. Abrahama (Abrahamowicza, jak się zwykł był w urzędowym języku wyrażać), kiedy przed kratkami sądu wymownie wprowadzał sprawę. Fale wymowy wypływały z jego ust całemi masami, a nierzadko tę elokwencję, może niezbyt poprawną, ale pełną energji i zapału, ożywiały artykuły prawne, cytowane zresztą dość opacznie.
Bo p. Abraham miał zawsze, dzięki swym zdolnościom i temu, że zamiast plenipotencji brał od klientów cesje, mnóstwo spraw, więcej pewno, niż dziesięciu wziętych razem adwokatów.
Mówiąc krótko, p. Abraham był pokątnym doradcą, ale pokątnym doradcą genjalnym. Pomimo mniemanej czy rzeczywistej swej niepiśmienności, p. Abraham od rana do wieczora uwijał się po sądach, wnosił podania, stawał w sprawach, uzyskiwał zabezpieczenia, brał wyroki, odwiedzał komorników, chodził na zajęcia i licytacje, ogłaszał upadłości, wsadzał za długi do kozy, pracował sam i zatrudniał kilku ludzi — słowem, trudził się od