Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cła? Ma się rozumieć na morzu, z dostawą do brzegu, gdzie pan każesz. Może być nawet pod Królewiec.
— A po ile?
Skrschiwanek wymienił cenę. Pan Landsberger skrzywił się. Rozpoczął się targ; ostatecznie decyzja odłożona została do popołudnia.
— Widzisz pan, muszę się namyślić — rzekł w konkluzji pan Landsberger. — Stosunek z panem jest trochę niebezpieczny. Pruska straż celna zna pana, jak zły szeląg. Już i teraz pewno dali znać, że pan tu jesteś u mnie... Lepiej, gdybyś pan przychodził nie sam. Wogóle tym Prusakom nie trzeba się narażać, bo to bestje sprytne i zapamiętałe. Im wolałbym już nawet zapłacić cło. Główny interes jest na naszej granicy. Ale zobaczymy... Może coś obmyślę. Bądź pan, albo lepiej przyślij pan kogo dowiedzieć się. W tych dniach posyłać będę pewno większą partję towaru tam, gdzie pan wiesz... Może i to pchnęłoby się razem.
Począwszy od tego interesanta, zaczęła się w gabinecie p. Landsbergera cała procesja gości. Były to najróżnorodniejsze osobistości: eleganccy panowie, robotnicy, marynarze, to znów jakieś osobistości brudne, podejrzane, z któremi niebardzo przyjemnie byłoby spotkać się na uboczu. Były tu damy, byli i Żydkowie różnego kalibru, począwszy od elegantów, a skończywszy na chasydach, w wielkich kapeluszach i brudnych pończochach