Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wach. Był członkiem Archikonfraternji i bractwa w kościele Augustjanów, a dzieciaki na Starem-Mieście obdarzał nieraz cukierkami.
Pomimo to, nie można powiedzić, ażeby go zbytecznie lubiano. Jego małe, siwe, świdrujące oczki zdawały się zadawać kłam dobroci, rozlanej na jego wargach i pieszczotliwemu głosowi. Wprawdzie pan Onufry nie powiedział nigdy nikomu złego słowa — broń Boże!.. nawet podobno niejednego poratował pożyczką, zresztą na procencik, ale ostatecznie jakoś ta pomoc tak bardzo na dobre wspieranym nie wychodziła. Lokatorowie kamienicy pana Onufrego, mówili, że był przyjacielski, serdeczny, żałował biedaków, płakał nad niemi, ale ostatni grosz z nich wyciągnął. Opowiadano nawet za plecami byłego komornika brzydkie historje o nim... Ale zapewne w tem wszystkiem nie wiele było prawdy. Ot, zwyczajnie plotka, która nikogo nie oszczędza!..
Opowiadanie Stefka widocznie zainteresowało poczciwego pana Onufrego. Jego świdrujące oczki mroczyły się mimowoli, zapytania, rzucane od czasu do czasu, wyrażały zajęcie. A gdy Stefek skończył, dopieroż to był potok wykrzykników.
— Ten poczciwy, zacny ksiądz Andrzej... Pamiętam go, jak był jeszcze w Warszawie wikarym! Święty człowiek!.. Takie nieszczęście!..
Stefek stał, jak na rozżarzonych węglach. Śpieszyło mu się na górę; czekała na niego bryczka przed sienią; zapewne czekano także w Rogowie.
— Wybaczy szanowny pan... — wybąknął wreszcie — nie mam chwileczki czasu... Pilno mi...