Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ekstazę zakończyło szturchnięcie przez kolegę w bok i najprozaiczniejsze pytanie, rzucone przez dziewczynę:
— Dwa piwa?..
Nigdy nie wiemy zkąd przychodzą nasze przeznaczenia. Stefkowi ani przyszło do głowy, że ta chwila będzie dlań przełomową w życiu... Z całą potęgą świeżych, niczem dotąd nie zbrukanych uczuć, poddał się urokowi, który nań z czarnych oczu Władki spływał... Dla tego, zamiast dwóch, przesiedział w Warszawie trzy dni, dla tego postarał się wkrótce znaleźć pozór, który mu pozwolił znów za tydzień wymknąć się do miasta...
Wycieczki zaczęły się powtarzać. Niewielka odległość od Warszawy pozwalała wracać w ciągu jednego dnia. Pomimo to, i mimo zwykłej pobłażliwości księdza Andrzeja, nowy ten objaw począł zwracać jego uwagę. Chłopiec zdawał się być cały, jak w gorączce... Nie wspominał już teraz ani słowem o projektach na przyszłość, o których była wciąż mowa w pierwszych dniach... Wreszcie, ciągle potrzebował pieniędzy na swe wycieczki i drobne wydatki...
Zapewnie nie ten ostatni wzgląd niepokoił najbardziej zacnego kapłana, ale ostatecznie ksiądz Suski znał dosyć życie, ażeby się domyśleć, że w spokojną dotąd egzystencję dzieciaka wplątał się jakiś cierń, który mu mógł na zawsze zepsuć przyszłość...
Opiekun pewnego popołudnia zamknął się ze Stefkiem.
— Wyspowiadam cię, moje dziecko, rzekł półżartem, półserjo.
I rzeczywiście spowiedź nastąpiła...