Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez „Julka,“ rzucał przypuszczenie na domysł. To też zdziwiło go wrażenie, widniejące znów na twarzy Jastrzębskiego, którego śledził z pod oka.
— Nie mówię o zapłaceniu pieniędzmi z niewiadomego źródła fałszywych — pan Onufry położył nacisk na tych słowach — fałszywych weksli w Łodzi 14-go kwietnia, ani o spłacie hypotecznej... Pozostawiam na uboczu historję mniemanej choroby i prawdziwej bytności w Łodzi... To wszystko drobiazgi. Ale...
Jastrzębski blady, jak śmierć, czekał ostatniego słowa Onufrego.
— Ale... i to rzecz najważniejsza... tam w moim biurku — wskazał ręką w kierunku jednej z szuflad — leży w kopercie zapieczętowanej pańską pieczęcią i zaopatrzonej pańskim podpisem jeden z listów zastawnych skradzionych księdzu Suskiemu przez zabójcę. Czy nie prawda?...
Jastrzębski zaciął wargi i nie odpowiadał ani słowa. W jego umyśle zdawała się toczyć jakaś walka.
Onufry spoglądał nań błyszczącemi oczyma.
— Jest to o tyle prawdziwe, że w tej chwili zadajesz pan sobie pytanie, czy nie byłoby najlepiej rzucić się na mnie, ścisnąć mi gardło i uspokoić... a potem odebrać swój dokument!...
— Szatan nie człowiek — mruknął pod nosem Jastrzębski.
— Ale nie radziłbym panu tego robić...
Podniósł rękę opartą dotąd na biurku i ukazał w niej rewolwer.