Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieka; ten ostatni zdawał się być w tej chwili dziwnie blady. Mimowoli podniósł rękę do czoła, jak gdyby pragnąc obetrzeć krople potu...
— Dowody? — wybełkotał — i jakie jeśli wolno?...
— Ba, gdybym wiedział!... — roześmiał się pan Onufry. — Ale słyszałem o nowych zeznaniach, o jakichś papierach... nie wiem... wekslach... listach...
— Listach!
Jastrzębski był teraz cały w płomieniach.
Nerwowym ruchem podniósł się z krzesła.
— Wybaczy pan — rzekł szorstko — wspominałem już, że nie mam czasu... Nie rozumiem co pan chcesz powiedzieć...
Przez krótką chwilę panowało milczenie. Przerwał je Onufry.
— Przepraszam, pozwolę sobie jeszcze pytanie... Jeśli się nie mylę, pan dobrodziej 10-go kwietnia, w dniu spełnienia zabójstwa leżał u siebie w Sobolówce chory?...
— Tak — odpowiedział machinalnie Jastrzębski.
— Czy pan się nie myli?
Jastrzębski zdawał się być, jak na torturach. Zrobił ruch zniecierpliwienia, jak gdyby chcąc odejść. Po chwili zreflektował się.
— Stwierdza to raport doktora — rzekł wreszcie. — Ale...
— Nie rozumiesz pan powodu zapytań... Zaraz... Proszę o chwilę cierpliwości. — I długo pan był chory?
— Miesiąc...