Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Onufry spojrzał surowo w twarz Salomonowi. Stary żyd spuścił oczy na dół i westchnął.
— No — rzekł — widzę, że z panem niema żadnego sposobu... Chcesz pan dobrodziej, to ja panu dobrodziejowi powiem, że ten pan Jastrzębski jest w samej rzeczy młody człowiek trochę... jakby tu powiedzieć... lekkomyślny...
— Jak większość pańskich klientów... — rzucił sarkastycznie były komornik.
— Un nigdy nie płaci, ani kapitału ani procentów... Jeszcze taki zły, ani broń Boże do niego przystępuj!...
— No, to mniejsza.
— I ja panu dobrodziejowi, panie Onufry, powiem jednę historję...
— Słucham, to zaczyna być ciekawe.
— Otóż, proszę ja pana, będzie tak z cztery, pięć miesięcy temu, pan Jastrzębski przychodzi do mnie, częstuje mnie cygarem... powiadam panu dobrodziejowi, jak on chce, żeby mu pożyczyć pieniądzów, to zawsze częstuje cygarem... bardzo dobre cygaro, najmniej za 20 kopiejków... I powiada do mnie...
Stary żyd podniósł oczy na pana Onufrego, jak gdyby z zapytaniem: czy ma dalej mówić?
— No, no, prowadź pan dalej.
— I mówi, że mu potrzeba tysiąc rubli... Naturalnie! A ja powiadam, że nie dam... Trzeba panu wiedzieć, że pan Jastrzębski był mi już tyle winien, tyle winien i nie mogłem się od niego doprosić...
— Dalej, dalej!
— Aż on wydostał z kieszeni dwa weksle każdy