Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedząc mruczał przez zęby:
— A co?.. Jedzenie trochę gorsze niż wczoraj u Bignona.
Zapłacił coś koło franka i wyszedł. Była już blizko dwunasta. Zagłębił się w ulicę Galande i począł szybko zbliżać do „Czarnego domu.“
Serce mu trochę biło.
— Powinien zaraz wyjść! — mówił do siebie. Ciekawym czy też mnie przypadkiem nie pozna?
Szedł teraz powoli, przewalając się z nogi na nogę, jak człowiek, który niema co robić i spaceruje dla własnej przyjemności.
Ciągle mruczał pod nosem:
— Stary łotr ma dobry nos... Trzeba się dobrze o niego otrzeć i patrzeć mu w oczy... Jeśli ani mrugnie to znak, że i sam djabeł mnie nie pozna...
Spoglądał uważnie na czarno pomalowaną bramę kamienicy.
W tej chwili furtka otworzyła się. Powoli wysunęła się z niej wysoka, nieco przygarbiona postać „Sępa“.
Jego szare oczy rzucały badawcze spojrzenie na prawo i na lewo.
Robak, jak gdyby nigdy nic, szedł naprzód.
Z pod oka spoglądał na posuwającego się w jego stronę doktora. Włożył ręce do kieszeni i gwizdał coś między zębami. „Sęp“ przeszedł. Na twarzy jego nie było widać żadnego wrażenia.
— Dobra!.. mruknął między zębami Robak.