Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze ci było wczoraj? — perorował sam do siebie z sarkastycznym uśmiechem. Dobrze?.. Widzisz jeśli chcesz, żeby tak było zawsze, trzeba zrobić to, co mówił Onuferek...
Zatrzymał się i głośno roześmiał.
— Krzywisz się, bestjo... Nic z tego! Te parę rubli, co masz przy sobie, nie na długoby ci wystarczyły. Trzeba mieć więcej...
Przez chwilkę przyglądał się sobie samemu.
— Powiadasz, że za to można pójść do kryminału... Słusznie! Ale nie znasz chyba przysłów, które są mądrością narodów. Jedno z nich powiada, że „bez pracy nie będzie kołaczy...“, a drugie mówi: „kto nie ryzykuje... nie będzie wisiał...“ Wreszcie mój stary, taki już twój los. Bądź spokojny: nie będziesz miał chrześcijańskiego pogrzebu!..
Znów się śmiał długo i cynicznie.
— Dość tych błazeństw! — rzekł wreszcie.
Wstał i dokończył ubrania. Wyszedł na miasto. Po godzinie wrócił z jakąś paczką. W tej paczce znajdował się nowy kostjum. Był to używany ubiór robotnika. Przebrał się weń, a na głowę włożył przyniesiony również kaszkiet. Był teraz zupełnie niepodobny do wczorajszego dżentelmena z Café Américain.
Włożył do kieszeni przyprawną brodę, którą poprzednio zrzucił już w Berlinie, i wyszedł na miasto...
Szedł powoli. Namyślał się.
Wkrótce powziął postanowienie. Szybko skierował się na dół w stronę dworca Saint-Lazare. Wziął