Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ci jest? — pytał.
— Znikła... — zdołał odpowiedzieć z wysiłkiem Ludek.
— Kto?
— Ona...
„Julek“ jeszcze nie rozumiał.
— Kto... ona?..
— Jadzia...
Z kolei wiadomość ta sprawiła przygniatające wrażenie na adwokata.
— Jak... kiedy... co? Mów... opowiadaj.
Solski upadł na krzesło, ciężko oddychając.
— Biegłem do ciebie jak warjat... — wyszeptał.
— Chcesz szklankę wody?
— Daj...
Po krótkiej chwilce odpoczynku Ludek Solski zaczął opowiadanie. Było ono krótkie i proste.
Poprzedniego dnia, stosownie do umowy z Jadzią, nie był u niej wcale, a natomiast przez cały dzień biegał za interesami w celu przyśpieszenia ślubu. Dziś po południu miał dopiero odwiedzić narzeczoną. Gdy oto przed godziną przybiegła doń Władka z przyniesioną jej przez starą Jóźwikowę wiadomością o napół tajemniczem zniknięciu Jadzi jeszcze onegdajszego wieczoru. Maglarka z początku nie niepokoiła się zbytecznie niespodziewanem odejściem swej sublokatorki, gdy jednak Jadzia nie powracała ani na drugi ani na trzeci dzień, uważała za właściwe dać o tem znać Władce. W ten sposób wiadomość doszła do Solskiego. Pojechać w tejże chwili na