Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Od strony drzwi dał się słyszeć szmer.
Zanim Gustaw zdołał oderwać twarz od ramion ciągłe zemdlonego dziewczęcia, drzwi otworzyły się i w progu garderoby stanął jakiś człowiek. Był to mężczyzna trzydziestokilkoletni, elegancki, wysoki, o szerokich barkach, o twarzy jasnej i otwartej.
Przybyły, ujrzawszy doktora na klęczkach u stóp tancerki, z początku nie zrozumiał. Spoglądał zdziwiony. Zdawał się pytać sam siebie, co to znaczy? Wreszcie pojął.
— Ach, nędznik! — wyrwało mu się z ust.
Twarz jego stała się biała, jak kamizelka, którą miał pod wykwintnym frakiem.
To, co nastąpiło, trwało zaledwie jedno mgnienie oka...
Nowo przybyły, szedł ku Gustawowi, który zdążył podnieść się z klęczek i stał teraz w głębi pokoiku, ze ściągniętemi brwiami, patrząc drugiemu oko w oko. Ci dwaj ludzie znali się i nienawidzili. W ich oczach budziły się błyskawice. W ich milczeniu było coś przerażającego...
Wysoki mężczyzna znajdował się przy doktorze. Naraz jego ręka podniosła się do góry i w ciszy garderoby zabrzmiał dźwięk suchy, urywany. Był to — policzek.