Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mi pani opowie, jak to się stało. Dla czego książki niema?.! Przecież dziewczyna wyszła, nie zabrawszy nic... Mam o tem wiadomość. Gdzież książka?..
— Nie wiem — szeptała kobieta. Rzeczywiście ona wyszła bez swoich rzeczy... Przewidziałeś pan słusznie... pańska szatańska przebiegłość pozwala panu zawsze przewidzieć, co się stanie... przewidziałeś pan, że pod mojemi hańbiącemi słowami, pod grozą fałszywego oskarżenia pierwszą jej myślą będzie opuścić dom, w którym postąpiono z nią tak niegodnie... Miałeś pan rację... wyszła, nie zabrawszy nic. Tak mi się zdaje przynajmniej... Dziś nie wiem, gdzie jest, jak oddać jej to, co zostało, co zrobić...
Pan Onufry szepnął z ironją:
— To najmniejsza. „Ona“ znajdzie się... nie bój się pani...
Kobieta ciągnęła dalej:
— Więcej jeszcze... Byłam tak podłą, żem zastosowała się do pańskiego rozkazu... Po jej odeściu, ja, jej oskarżycielka, sama chciałam popełnić wobec niej kradzież... W nocy z lampką zakradłam się do jej pokoiku i jak złończyca, drżąc co chwila, szukałam tej książki, o którą panu tak idzie... Bóg był tyle litościwy, że nie pozwolił mi popełnić jeszcze tej zbrodni... Książki nie znalazłam...
— A jednak trzeba ją znaleźć.
Głos pan Onufrego brzmiał zimno i surowo.
— Jeszcze jedno — zaczął znów po chwili. Dla czego ta dziewczyna wyszła od pani w towarzystwie mężczyzny... jakiegoś pana Solskiego? Kto to taki?..