Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bramy. Myślę sobie: Dobrze! chociaż tymczasem to nie rozstrzyga mojej wątpliwości...
— No?
— No... i postanowiłem ją rozstrzygnąć.
— W jaki sposób?
— Ba... od czegóż głowa na karku. Przed chwilą właśnie kiedym na Kruczej czekał na dziewczynę, jakiś facet dał mi swój bilet wizytowy z paru słowami do odniesienia do kogoś na Twardą. Ma się rozumieć, tymczasem nie miałem czasu go odnieść, ani nawet oddać innemu posłańcowi. Więc, powiadam ci biorę ten bilet i pakuję go do mojego pugilaresu, wsadzam do drugiej przegródki jakieś nic nie znaczące papiery, pugilares trzymam w łapie i wchodzę do bramy...
— Co dalej?
— I prosto do stróża. Słuchaj no bracie, powiadam, do tego domu wszedł przed minutką taki a taki jegomość z panną pod pachą. Zdaje się, że jak wysiadał z dorożki, to mu wypadło to... I pokazuję pugilares. Nie wiecie, jakby tego jegomości znaleźć?.. Mogłaby być jaka nagrodzina.. Wypilibyśmy po kieliszku.
Pan Onufry mimowoli się uśmiechnął.
— Nieźle — rzekł.
— Mój stróżysko drapie się w głowę... Wreszcie zapytał żydziaków, co przed chwilą bawili się w bramie i objaśnił, że para w kamienicy nie mieszka, a musiała pójść do „jadwokata“. Musiała... i to dobre. Ale ja pragnąłbym wiedzieć stanowczo. Rzecz prosta, mój kawał taki dobry na stróża, jak i na adwokata... Powiadam tedy stróżowi. Poczekaj, bracie, chwilkę, pójdę