rakterze zwykłego klijenta przez pańską poczekalnią. Zbyt wiele dobrego słyszałem o panu, ażebym mógł komu innemu powierzyć sprawę względnie poważnego dla mnie znaczenia...
„Julek“ skłonił się w milczeniu.
— Przedtem jednak chciałem nie być dla pana obcym... Pragnąłem poznajomić się z panem osobiście. I oto dla czego prosiłem pana Władysława o przedstawienie mnie w waszym klubie...
Nastąpiła chwila milczenia. „Julek“ czuł się wciąż zakłopotanym. Ostatecznie, ten człowiek, zbyt correct, o zanadto wyszukanym sposobie mówienia, nie przypadł mu do gustu. Zresztą, mówiąc adwokatowi o interesach wprawiał go w zły humor.
„Julek“, ażeby coś odpowiedzieć, mruknął:
— I czemu będę zawdzięczał zaszczyt widzenia u siebie szanownego pana?
— O! to będzie przedmiotem konferencyi w kancelaryi... — odpowiedział Jastrzębski z wykwintnym uśmiechem na ustach. — Tu nie chciałbym pana nudzić...
W tej chwili Stawinicz wysunął się naprzód.
— Ba! to nie takie nudne... Trzeba ci wiedzieć Julku, że Jastrzębski jest spadkobiercą...
— Spadkobiercą? — pytał machinalnie adwokat.
— I zdaje się powinien wziąć niezły kusz. Zresztą rzecz trochę tajemnicza, niezbadana... I dla tego potrzeba mu twej pomocy. Bierze spadek po nieboszczyku Suskim...
— Jakim Suskim?..
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/146
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.