Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/664

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 660 —

Chicago chciałeś mi zrobić awanturę. Twój szatański pies usiłował mnie zagryźć... Porachujemy się!
W spojrzeniu jego była złość piekielna.
Ohydnie wyglądała jego twarz podarta, do połowy owinięta szmatą skrwawioną. Morski aż zadrżał i oczy zamknął na ten widok.
Kaliski podniósł się — i dalej dawał rozporządzeia.
Najpierw zrewidowano Morskiego i odebrano mu wszystko, co miał przy sobie: rewowery, pieniądze, papiery.... Kaliski obejrzał wszystko; do gotówki się uśmiechnął, na czeki skrzywił. Potem kazał nieopodal od miejsca, gdzie leżał stary, nanieść stos suchych gałęzi. Zapalono je — i płomień zaczął buchać w górę, rozświetlając tę ponurą scenę. Potem zdjęto kajdanki z nóg Morskiego. Laing i Zawalidroga przytrzymali starca, a Kaliski zdjął mu z nóg obuwie...
— Jestem dziś twoim lokajem, jaśnie wielmożny panie Morski... — mruczał przytem z piekielną ironią.
Jednocześnie Stefka wydęła z ognia smolistą, płonącą żagiew — i czekała.
Morski spoglądał na to wszystko przerażony, oczyma, które niemal wychodziły mu z orbit. Ręce, na których leżał, zwinięte pod grzbiet, trzeszczały mu w stawach; czuł ból dotkliwy od łańcuszka kajdan, który wpijał się mu w plecy.