Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/620

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 616 —

Tak więc żyli sobie już od kilku miesięcy w dwóch siostrzanych willach na cichej i ustronnej uliczce m. St. Joseph, dwaj ludzie, każdy swoim dworem, robiąc, co im się podobało, nie znając się wcale ani się o siebie troszcząc.... Chociaż domy ich (wskutek wązkości „lot”) stały tak blizko siebie, że dobrze się wychyliwszy z okna, można było ręką do jednego do drugiego sięgnąć, nie było między nimi nic wspólnego na pozór, nie łączyło ich nic.
Czy tylko tak było istotnie?
O tem właśnie chcemy rzec słówko.... Przywilej powieściopisarski pozwala nam widzieć rzeczy dla innych niewidzialne. Jak już mówiliśmy, front i boki dwóch willi oplatał bluszcz, a w niektórych miejscach bluszcz ten zwijał się w gęste sploty i szczególniej w pobliżu dachu stykał się, tworząc jedną gęszcz. Roznięty on był na drutach. Otóż gdyby jakiś uważny badacz wszedł na dach willi majora Gryffitha i chciał uważnie obserwować sploty bluszczu, dostrzegłby pośród zielonych liści, ciemnych łodyg i czarnych, pordzewiałych poskręcanych drutów, coś — błyszczącego.
Były to także druty, ale złoto-czerwonego koloru, dwa świecące druty miedziane, najwidoczniej nie mające wcale na celu podtrzymywać krzewów, ale niejako na sposób telegrafu lub telefonu pomiędzy dachami dwóch dom-