Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/551

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 547 —

Spotkawszy się w tak niespodziewany sposób, rozczulili się obydwaj.
W innych warunkach, widząc Kaliskiego w dobrobycie, Szymek starałby się może uniknąć widzenia z nim. Obawiałby się zemsty; a Kaliski może chciałby na nim tę zemstę wywrzeć... Obecnie, na razie przynajmniej, Szymek nie potrzebował się niczego obawiać od włóczęgi, którego ratował od głodu; a Kaliski słusznie przypuszczał, że drab, który go kiedyś okradł, poczuje się do obowiązku częściowego przynajmniej wynagrodzenia mu owoczesnej krzywdy.
Pchała ich do siebie wzajem sympatya i po części interes; chociaż jednocześnie przychodziła obydwom do głowy i refleksya.
Szymek Zawalidroga kazał znów dać wódki na tak szczęśliwe spotkanie się. Jednocześnie zaczęli się przerzucać, po polsku, urywanemi słówkami.
— Aaa... — mówił Szymek, odrazu wchodząc na familiarne „ty” z dawnym swoim „bossem” — obdarłeś się ogromnie... Co się z tobą zrobiło, człowieku?
Kaliski tylko ręką machnął — i rzekł:
— Iiii.... Nieszczęście!
— I dawno wyszedłeś „ztamtąd“?
To „ztamtąd” oznaczało — pennsylvańskie więzienie.
— O, już kawał czasu.