Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 426 —

Rzucili się sobie wzajem w objęcia. Połubajtys płakał ze wzruszenia.
Gdy się uspokoili, Kaliskiego już nie było.
Umknął, nie zapłaciwszy nawet za „tryt”. Podszedł on poczciwego Litwina.... Przedstawił mu się, jako daleki krewny Jadwigi, poszukujący jej w jakiejś sprawie spadkowej. Połubajtys naturalnie nie poznał go — i wziął jego prośbę za dobrą monetę.
Homicz słuchał tego wyjaśnienia tak niespodzianie odnalezionego przyjaciela z niepokojem. Wreszcie machnął ręką i rzekł:
— Stało się.... niema co. Postaramy się jednak tego ptaszka ubezwładnić.
Do późna w noc bawił tego dnia Homicz u Połubajtysów. Mieszkali oni na górze nad saloonem.
Opowiadali sobie wzajem o swoich losach od czasu rozłączenia się. Połubajtysowa pokazywała swoje dzieciaki (a było ich już troje, razem z tamtem, które ujrzało świat w straszną noc wypadków w „Excelsior Works”) — i mówiła mu o Jadwidze, której listy z Fairmount View przechowywała, jak relikwie. Jan opowiadał Homiczowi, jak nareszcie odebrał połowę spadku w Pittsburgu i odesławszy część pieniędzy do kraju, za resztę założył tu byznes, czekając na odzyskanie i drugich dziesięciu tysięcy....
Homicz z kolei olśnił ich też opowieścią o swoich pomyślnych losach.