Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 423 —

Upał był ogromny.... Ludziska czuli potrzebę ochłodzenia się.
Szczepanowi przyszło na myśl, ażeby wstąpić do jednego z tych saloonów na szklankę piwa.... Chciał posłuchać jeszcze przez chwil kilka gwary ojczystej; zresztą miał nadzieję, że może znajdzie tam kogo znajomego lub choćby z kimś się poznajomi.
Wszedł do saloonu, którego drzwi znajdowały się przed nim w tej chwili.
Był to zakład, urządzony wspaniale, z wielką „barą”, błyszczącą od bronzów i lakierów, pełen luster, obrazów i szklanych witryn. Dokoła „bary” tłoczyła się cała gromada polskich obywateli: szły kolejki, rozprawiano głośno. Szczepan skierował się powoli ku drugiemu pokojowi, w głąb. Słychać było ztamtąd stuk kul bilardowych. Znalazł tam miejsce przy stoliku, zażądał piwa — i pił je powoli, przyglądając się paru młodym chłopcom, którzy grali w bilard.
Siedział tak dość długo.
Owionęła go teraz swojska atmosfera. Obok niego siedziało w paru kupkach kilku obywateli polskich. Rozprawiali o kościele, o towarzystwach, o swoich rodzinach; przerzucali się żartami; witali, pytali o nowiny........ Szczepan pełną piersią pił ich słowa i tę atmosferę swojską, którą tu uczuwał.
Wreszcie zaczęło się opróżniać....