Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 345 —

Zrozumiał to dobrze on sam; zrozumiał i naczelny dyrektor p. Mallory, razem z nim przypatrujący się walce z obserwatoryum na głównym budynku administracyjnym. Patrzyli oni od kwadransa na fantastyczny obraz, rozwijający się o parę tysięcy stóp przed nimi we mgłach dymów, w błyskach wystrzałów, pośród ognistych języków płomieni. Obydwaj mieli twarze ponure.
Szeryf klął wszystkimi dyabłami, Mallory zęby zaciskał.
Ten ostatni coraz to kazał kierować promienie słońca elektrycznego w kierunku północnym, na rzekę, ażeby się przekonać, czy Wintertończycy nie przybywają. To znów nasłuchiwał, jak gdyby oczekując sygnałów przybywających parowców.
Ale nic się nie pokazywało od strony rzeki.
— Trzeba naszych ludzi ściągnąć do budynków — rzekł wreszcie Mallory.
Yes, sir.... Inaczej piekło i dyabli ich wezmą! — odrzekł szeryf i zaklął siarczyście.
Dano sygnały.... I oto zaczął się odwrót.
Ludzie szeryfa cofali się teraz szybko; wyskakiwali z rowów; chowali się za załomami parkanów i kupami węgla; kryli się w mroku, panującym jeszcze w pobliżu budynków, i słabo tylko rozświetlonym blaskami pożogi. Nie