Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 329 —

a ostatecznym wnioskiem i wywodem z jego słów było:
— Bogu ufajcie! W Panu połóżcie nadzieję, a On was nie zawiedzie.
Wreszcie na staroświeckim zegarze uderzyło wpół do jedenastej. Staruszek proboszcz aż zląkł się, widząc tak późną godzinę. Dawno powinien już udać się do wieczornych modlitw; rankiem o 5ej ma wstać nazajutrz do ofiary Pańskiej.
— Idźcież na spoczynek, moje panieneczki! — rzekł i pobłogosławił je obiedwie.
Poszedł potem do swojej izdebki. Zaledwo przecież ukląkł do modlitwy, w okno zaczęła mu zaglądać przedwczesna zorza. Niebo różowiało, czerwieniło się, aż całkiem stało się krwawe. Ksiądz Ludwik skończył modlitwę, wstał — i aż w ręce plasnął.
— Gore! — zawołał.
Podniósł okno — i spojrzał. Płomienie zalały niebo. Zewsząd igrały na tle ciemnobłękitnych niebios fale czerwieni.... Płonęło na prawo i na lewo: w tyle i w przedzie. „Okropność!” pomyślał ksiądz Ludwik. „Co się tam dzieje, co się tam dziać może?!”
Nikt wreszcie teraz nie spał w małej ustronnej plebance.
Jadwiga i Połubajtysowa przy drugiem oknie obserwowały pilnie, co się dzieje po za drzewami, w stronie ich białego domku. Serca