Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 28 —

— Ale.... ale.... — rzekła nagle zwracając się do pani Biechońskiej.
— Co, dziecko moje? — pytała staruszka.
— Mówiła ciocia o liście jakimś, który przed laty, gdym była mała, przyszedł zdaleka do mojej matki.... o tym liście fatalnym — zatrzymała się przez sekundę, a głos jej łzami nabrzmiał i jak gdyby się przerwał — który.. który.... ciosem ostatnim.... był dla mojej mateńki ukochanej.... ciosem tak ciężkim... jak ten oto list dla mnie — wskazała na pismo barona Felsensteina, leżące na stole — Co się z tym listem stało?! Zniszczony, czy istnieje?
Ciocia Biechońska aż skoczyła z krzesła na równe nogi.
— Boże mój, Boże! Jakaż ja głupia... — wołała.
Jadwiga spoglądała na nią zdziwiona.
— Tak.... głupia.... stara.... nierozgarnięta.... List istnieje!
— Gdzie?
— Tu.... tu gdzieś.... w papierach nieboszczyka Stasia — staruszka znów się zachłysnęła łzami — Tak jest.... I dla tego jestem niepoprawnie głupią.... z bólu czy ze starości.... że ten list powinnabym ci oddać już dawno.
— Jakto?
— A tak.... — zaczęła ciotka, a łzy znów jej na oczy nabiegły — Gdy twoja mateczka,