Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 296 —

W dolinach zawrzało teraz. Poleciały wieści do prowodyrów ruchu.
Ludzie, przybyli późnym wieczorem z drugiej zmiany, doleli oliwy do ognia... — Nie jedli nawet kolacyi, nie myli się, nie przebierali, jak to bywało zazwyczaj z soboty na niedzielę, ale zbierali się na ulicach gromadkami i szeptali pomiędzy sobą, a w oczach świeciły im złe błyski.
W osadzie X. było to samo, co i gdzieindziej.
Tutaj atamanował Szymek Zawalidroga, jeden z najzaufańszych agentów Kaliskiego.
Wysoki drab o bezczelnej, trędowatej gębie, mówił on z kiepska paru językami, pił dużo, klął siarczyście, to też miał pewien wpływ. Miał on poleconą swej specyalnej opiece osadę X., (a i na Jadwigę kazał mu dawać baczenie Kaliski). Tutaj też zamieszkał Szymek — i nawet postarał się od niedawna o pracę w fabryce.
Przez całe popołudnie był on pośród robotników.
Przy karczmie Jenkinsa było jedno ognisko niezadowolonych; drugie na „Skwerze” przed hotelem „Papy“. Od jednego miejsca do drugiego biegał, jak opętany, nasz Szymek, rozdzielając po drodze obficie klątwy, szturchańce, dowcipy i przygadywki w różnych językach — i zachęcając swoich pomocników do rozżarzania ognia.