Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 248 —

tylko po to, ażeby się dowiedzieć czegoś o Kaliskim i jak dotąd, nie znajdował nic wcale...
Homicz zapytał więc po chwili:
— No, to dopiero pięć osób czy tam cztery i pół.,.. A gdzie reszta pańskich gości?
— Reszta.... Ach, mr. Homitsch, — wołał pełen entuzyazmu “Papa” — reszta! to dopiero warte widzenia. Właściwie to jedna tylko osoba, ale co za osoba! Jestto cudzoziemiec, skończony “gentleman”, który przytem w gorsie od koszuli nosi takiej wielkości brylanty.
I wskazał na swój własny, potężny nos.
Teraz Szczepan prędko przerwał dalszy wylew jego wymowy krótkiem zapytaniem:
— Jak się nazywa? — Henry B. Smith, inżynier z Denver, Col — stary znów pochylił się do ucha Homicza: — I zdaje się, że jego bytność tutaj jest trochę w związku z naszemi fabrykami. Ja mam przeczucie, że to jest manager jakichś wielkich konkurencyjnych zakładów; chce tu się przyjrzeć, spenetrować. Pewno zada potem naszym — bobu....
Szczepan nie słuchał tej gadaniny, ale myślał.
To, że nazwisko było obce i dodana godność inżyniera — to nic; Kaliskiemu nie nowiną było podszywać się pod obcą skórę.... Za to już sam opis brylantów w gorsie wyglądał akurat na tego jegomości.