Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 110 —

— Będzie poncz.... będzie poncz! — wołał a mateczka też z nami jednę szklanusię wypiją.... A nie, to kwita z przyjaźni!
I na zakończenie przemowy stary birbant ucałował rękę „Mateczki” kilkakrotnie. To ostatecznie przekonało poczciwą kobietę.
— Ha.... to niech już będzie, jak chcecie.... Tyko sprawiajcie sie się prędko — i cicho.
Sure.... — odpowiadał Morski.
Zaczął się teraz dopiero ruch. Jedni poleceli po wino, inni po cukier, jeszcze inni po cytryny. Stanęła pośrodku stołu waza ogromna.
Stary Morski szastał się po izbie, jak młodzik.
Znajomił się z nowymi gośćmi od „Matki“, pytał o zdrowie i powodzenie dawniej znajomych, żartował, dawał rozporządzenia co do przyrządzenia ponczu. Homicz i Cierzan teraz ani myśleć mogli o opuszczeniu kompanii.
I oto dla czego, o godz. 11ej w nocy, w chwili, gdy Jadwigę, zadumaną i rozmarzoną, unosił w dal, przez lądy amerykańskie, pociąg ku Cleveland, Szczepan siedział w restauracyjce „Matki” przy wazie ponczu.
Zagaszono gazy.
Siny płomień buchał z wazy — i dziwnym blaskiem oświetlał twarze obecnych.... Rysy starego Morskiego w tem oświetleniu zdawały