Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 98 —

ale kilka kieliszków i szklanek zatarło to pierwsze wrażenie. W parę chwil odkrył pomiędzy obecnymi kilku Warszawiaków, jak on rzemieślników — i to go z nimi zbliżyło.
W godzinę po przybyciu był, jak u siebie.
Gdyby nie to, że przedmiotem rozmowy były zupełnie odmienne stosunki amerykańskie, gdyby nie niezrozumiałe dlań wyrazy angielskie, które często przeplatały polską gawędę, zdawałoby mu się, że siedzi sobie śród wesołych koleżków, przy kuflu piwa, gdzieś „Pod Gwiazdą” lub „Pod zdechłym zającem” w Warszawie.
Do słowa, wśród tego gwaru, Homicz nie bardzo mógł się dorwać....
Inni za to krzyczeli, jak opętani.
W miarę, jak trunek rozgrzewał głowy, scena stawała się coraz bardziej malowniczą... W kącie na pół uśpiony, na pół pijany, kiwał się wynalazca „perpetuum mobile”. „Profesor” Bombaliński, który łączył profesyę malarza pokojowego z dyrektorstwem przygodnej orkiestry, huczał potężnym basem jakiś marsz pogrzebowy. Młody Stolarczyk, zwany „Trusią” piał, jak kogut, a wysoki kantorzysta Łeosz usiłował namalować czerwonym ołówkiem na lśniącej łysinie siedzącego przed nim dra Gryzińskiego (adwokata z Galicyi) — promieniejące słońce.
Gruby jegomość w złotych okularach (sta-