BORKMAN (Gwałtownie). Ale co za ludzie tam bywają? Czy może mi to pani powiedzieć?
FRYDA (z pewnym niepokojem). Nie, tego nie wiem prawdziwie.
Przecież przypominam sobie, że będzie tam dzisiaj młody pan Borkman.
BORKMAN (zdumiony). Erhard! Mój syn?
FRYDA. Tak, ma tam być.
BORKMAN. Skąd pani to wie?
FRYDA. On sam mówił, że będzie tam za godzinę.
BORKMAN. Czy on tu był dzisiaj?
FRYDA. Całe popołudnie był u pani Wilton.
BORKMAN (badawczo). A czy był także tutaj? To jest, czy rozmawiał z kim na dole?
FRYDA. Naturalnie, złożył pani Borkman krótką wizytę.
BORKMAN (z goryczą). Aha, tak myślałem.
FRYDA. Zdaje mi się jednak, że tam była jakaś obca pani.
BORKMAN. Tak, rzeczywiście? trafiają się niekiedy odwiedziny u łaskawéj pani Borkman.
FRYDA. Czy spotkawszy pana Erharda, mam mu powiedziéć, żeby on także przyszedł do pana?
BORKMAN (opryskliwie). Proszę mu nie mówić nic wcale. Ci, co chcą się ze mną widziéć, niechaj przychodzą z własnéj woli. Nikogo o to nie proszę.
FRYDA. Nie, nie, już nic nie powiem. Dobra noc panu.
BORKMAN (chodząc po pokoju mrukliwie). Dobra noc.
FRYDA. Czy mogę zbiedz kręconémi wschodami? będzie mi bliżéj.
BORKMAN. Idź pani, którędy chcesz. A teraz dobra noc.
FRYDA. Dobra noc, panu. (Wychodzi krytemi drzwiami w głębi na lewo).
BORKMAN (przy biurku, oparty na nim lewą ręką, prawa wsunięta jest pomiędzy guziki surduta i spoczywa na piersi). Proszę.