Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żywém wspomnieniem nieszczęśliwych lat twoich, wspomnieniem téj, co skończyła życie w Mülbachu.
ROSMER. Jak to było serdecznie pomyślane! Ty jesteś zawsze tak oględny. Ale nie potrzeba ci się było oddalać. Chodź, siądźmy koło siebie (siadają). Ja doprawdy mogę myśléć o Beacie bez przykrości. Codzień o niéj mówimy. Zdaje nam się, że ona jest zawsze obecna w tym domu.
KROLL. Doprawdy?
REBEKA (zapalając lampę). Tak, rzeczywiście.
ROSMER. Jest to tak naturalne. Oboje kochaliśmy ją tak głęboko. A ponieważ tak Rebek... panna West jak i ja jesteśmy przekonani, że dla biednéj obłąkanéj czyniliśmy wszystko, co możliwe, nie mamy sobie nic do wyrzucenia. I dlatego słodko i dobrze mi jest myśléć o Beacie.
KROLL. Drogi, najlepszy! Od dziś będę u was codziennym gościem.
REBEKA (siadając na fotelu). Tylko niech pan słowa dotrzyma.
ROSMER (powolnie). Ach! chciałbym z całego serca, ażeby nasza zażyłość nigdy się nie była przerwała. Od czasu jak się znamy, byłeś zawsze moim dobrym doradcą. Jeszcze za moich lat studenckich.
KROLL. Tak, cieszyło mnie to niewypowiedzianie. Czy może teraz zaszło coś szczególnego?
ROSMER. Jest wiele rzeczy, o których chciałbym bez żadnéj ogródki z tobą pomówić... wywnętrzyć się.
REBEKA. Nieprawdaż, panie Rosmer? Ja sądzę, że to tak miło być musi pomiędzy dawnemi przyjaciołmi.
KROLL. Wierz mi, ja mam jeszcze więcéj z tobą do mówienia, ja, com się stał czynnym działaczem politycznym, jak pewno wiesz?
ROSMER. Wiem. Jakimże się to właściwie stało sposobem?
KROLL. Musiałem. Musiałem chociaż wbrew mojéj chęci. Niepodobna być daléj bezczynnym widzem wypadków, teraz kiedy radykalni wzrośli w potęgę, czas najwyższy wmieszać się do walki; dlatego téż doprowadziłem w mieście szczupłe koło naszych przyjaciół do ściślejszéj spójni, bo, jak mówię, jest na to czas najwyższy.
REBEKA (z lekkim uśmiechem). Czy nie będzie to trochę zapóźno?
KROLL. Nie mogę przeczyć, iż byłoby stokroć lepiéj, gdyby ten ruch wprzódy był powstrzymany. Ale któż mógł przewidzieć, do czego on dojdzie? Ja przyznaję, że mi to do głowy nie przyszło (powstaje i przechadza się). Teraz jednak otworzyły mi się oczy, gdyż duch niepokoju nawet szkoły opanował.
ROSMER. Szkoły? Przecież nie twoją szkołę?
KROL. Moję własną. Jak ci się to wydaje? Odkryłem, że ucznio-