Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/320

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    tu stawić we własnej osobie, ażeby na cześć pani Sörby odegrała się scena rodzinna pod tytułem: Ojciec i syn! Coś zupełnie nowego!
    WERLE. Jak śmiesz mówić ze mną w ten sposób?
    GRZEGORZ. Kiedyż istniało tu życie rodzinne? O ile sobie przypominam — nigdy. Ale teraz może ono być potrzebne, bo niezaprzeczenie będzie to bardzo ładnie wyglądać, że syn przybył, niesiony skrzydłami synowskiéj miłości na wesele starego ojca. Dawne pogłoski o cierpieniach i udręczeniach biednéj nieboszczki znikną bez śladu. Sam syn je zniweczy.
    WERLE. Chyba niéma na świecie człowieka, wstrętniejszego dla ciebie ode mnie, Grzegorzu?
    GRZEGORZ (cicho). Przyglądałem ci się zbyt z blizka.
    WERLE. Przyglądałeś mi się oczyma twojéj matki (zniżając głos), ale przypomnij sobie także, iż te oczy nie patrzały trzeźwo.
    GRZEGORZ (drżący). Wiem, o czém chcesz mówić. Ale kto spowodował nieszczęsną chorobę mojéj matki? Ty tylko i one... One, a ostatnią z nich była kobieta, z którą ożeniłeś Hialmara, gdy się tobie... Oo!...
    WERLE (wzruszając ramionami). Słowa, czcze słowa! Jak gdybym słyszał twoję matkę!
    GRZEGORZ (nie zważając). A on ze swą wielką, pełną dziecięcéj niewiadomości duszą, wpośród tego całego fałszu, on żyje z taką kobietą i nie wie, że to, co nazywa swojém ogniskiem, ma za podwalinę kłamstwo. (zbliża się o krok). Wiész, gdy przeglądam myślą wszystko, coś w życiu uczynił, zdaje mi się, że patrzę na pole bitwy, zasłane zdruzgotanemi ludzkiemi losami.
    WERLE. Widzę, iż istnieje między nami bezbrzeżna przepaść.
    GRZEGORZ (z wymuszonym spokojem). Zauważyłem to także i dlatego wychodzę.
    WERLE. Wychodzisz? z tego domu?
    GRZEGORZ. Tak jest, bo wreszcie spostrzegam cel w życiu.
    WERLE. Jaki cel?
    GRZEGORZ. Gdybym powiedział, śmiałbyś się tylko.
    WERLE. Człowiek osamotniony nie łatwo się śmieje, Grzegorzu.
    GRZEGORZ (wskazując pokój pełen gości). Patrz, ojcze. Panowie kamerjunkrzy grają z panią Sörby w ślepą babkę. Dobranoc! Żegnam! (odchodzi przez pokój w głębi, z którego dochodzą rozmowy i śmiechy).
    WERLE (półgłosem, spoglądając za nim z szyderstwem). Ha!... Niedołęga!... I on mówi, że nie jest egzaltowany!