ENGSTRAND (ciszéj). A Jakób Engstrand nie opuści godnego dobroczyńcy w kłopocie.
PASTOR MANDERS. Ale jak?
ENGSTRAND. Jakób Engstrand stanie się zbawczym aniołem, panie pastorze.
PASTOR MANDERS. Nie, na to pozwolić nie mogę.
ENGSTRAND. A jednak tak będzie. Znam ja kogoś, co już raz przyjął na siebie cudzą winę.
PASTOR MANDERS. Jakóbie! (ściska mu rękę). Jesteś rzadkim człowiekiem. Tak, należy ci dopomódz do urządzenia twojéj gospody. Możesz być tego pewnym.
ENGSTRAND (wzruszony, nie jest w stanie dziękować).
PASTOR MANDERS (zawiesza przez ramię torbę podróżną). A teraz razem w drogę.
ENGSTRAND (w drzwiach od jadalni do Reginy po cichu). Jedź z nami, dziewczyno. Będziesz miała życie książęce.
REGINA (podnosząc głowę). Merci! (idzie do przedpokoju i przynosi rzeczy pastora).
PASTOR MANDERS. Żegnam panią. Oby Bóg pozwolił, ażeby w tym domu zapanował duch porządku i moralności.
PANI ALVING. Żegnaj, pastorze. (idzie do oranżeryi, bo widzi Oswalda, wchodzącego z ogrodu).
ENGSTRAND (pomagając Reginie do włożenia palta pastorowi). Bywaj zdrowa, moje dziecko, a gdyby ci się co przytrafiło, to wiesz, gdzie szukać Jakóba Engstranda. (cicho) Mała portowa ulica. (do pani Alving i Oswalda) Gospoda żeglarska zwać się będzie „Schronieniem kamerjunkra Alvinga”. A jeśli gospodę urządzę według swéj myśli, mogę zaręczyć, że będzie godną zmarłego kamerjunkra.
PASTOR MANDERS (we drzwiach). Hm! hm! Chodź-że już, kochany Engstrandzie. Żegnam! żegnam! (wychodzi z Engstrandem przez przedpokój).
OSWALD. O czem-że to on mówił?
PANI ALVING. O rodzaju schronienia, czy gospody, którą chce wraz z pastorem założyć.
OSWALD. Spali się także, jak to tutaj.
PANI ALVING. Skąd ci ta myśl?
OSWALD. Wszystko spłonie. Po ojcu nic nie pozostanie. Ja także zginę i spłonę.
REGINA (patrzy na niego przerażona).
PANI ALVING. Niepotrzebnie, mój biedny chłopcze, pozostałeś tam tak długo.
OSWALD (siadając przy stole). Zdaje mi się, że masz słuszność.
Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/214
Wygląd
Ta strona została skorygowana.