Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
To samo miejsce w godzinę później.
Peer Gynt powoli, w zamyśleniu, ściąga z siebie jedną po drugiej suknie tureckie, wkońcu wyciąga z kieszeni od surduta czapeczkę podróżną, nakłada ją na głowę i stoi w swem zwykłem ubraniu europejskiem.

PEER: (odrzucając precz od siebie turban)
Tam ot leży Turek, a tutaj ja stoję...
Całe to pogaństwo nie na gusty moje!
Szczęście, żem li w sukniach miał je — iż tak powiem —
że mi w krew nie weszło, nie szarpnęło zdrowiem...
Bo czegom ja pragnął, zapytuję siebie? —
Najlepiej jest służyć chrześcijańskiej sprawie,
Nie stroić się w piórka błyskotliwe, pawie,
Praw i moralności w każdej się potrzebie
Trzymać, jak przystało na zacnego człeka,
Być sobą i potem, gdy śmierć, dziś daleka,
Zjawi się, uzyskać wieńce na pogrzebie...

(postępuje kilka kroków)

Hultajka!... Wisiało snać na jednym włosie,
Żeby w moim mózgu coś nie popsuło się!
Podjadkiem zostanę, jeżeli odgadnę,
Co mnie zawikłało w te sieci tak zdradne.
Dobrze, że już koniec... Jeden kroczek dalej,
A wszyscyby słusznie śmiesznym mnie nazwali.
Zbłądziłem, lecz błąd mój, graniczący z bzikiem,
Był li stanowiska mojego wynikiem,
A nie płynął z wnętrza mej osoby... — Juści,
Jeżeli się człowiek na proroctwa puści,
Pozbawiony wszelkiej realnej przyprawy,
Zamienia się w kuchtę zbyt niesmacznej strawy!
Podły jest, dalibóg, twój urząd, proroku!
Rzucasz się na ziemi, jakby na obłoku,